niedziela, 5 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 2

 DŁOŃ


     — Jesteś pewna, że chcesz już iść? — spytała Andrea, lekko chwiejąc się na nogach, kiedy obwieściłam, że wracam do domu. Chyba chciała do mnie podejść, jednak zanim zdążyła zrobić krok, potknęła się i zrezygnowała z dalszej próby zachowania równowagi. Zdecydowanie przesadziła z alkoholem.
    — Tak, na pewno — odpowiedziałam bez wahania, biorąc swoją torbę i przewieszając ją przez ramię. Była dużo lżejsza niż na początku wieczoru; w końcu ubyły z niej dwie butelki szampana, które wypiła And. Sama.
    — Odprowadzę cię — zaproponował Jonathan, wstając z ławki, na której jeszcze trzy godziny temu zwierzałam się And ze swoich problemów. Usiedliśmy na niej ponownie, bo moja koleżanka ledwo trzymała się w pionie. A nawet nie trzymała się wcale.
    Uśmiechnęłam się do niego.
    — Naprawdę nie trzeba. Nie przeszkadzajcie sobie. Po prostu odrobinę rozbolała mnie głowa i chciałabym się położyć, a to raczej dam radę zrobić sama. — Zaśmiałam się, pocałowałam ich w policzki i ruszyłam w stronę parkingu, gdzie zostawiłam swój samochód.
    Cały czas rozmyślałam o Jasie. W połowie drogi zdałam sobie sprawę, że wcale nie czułabym się źle, gdyby znalazłby się w mojej sypialni. Nie czułabym tego lekkiego stresu przed tym, że znajdzie coś osobistego, na przykład moją bieliznę, kompromitujące zdjęcia z dzieciństwa lub pamiętnik, tak jak to było w przypadku Ryana. Wręcz przeciwnie. Miał w sobie to coś, czego nie mieli inni chłopcy, z którymi się dotąd spotykałam. Nie wiedziałam jeszcze, co.
    Kiedy otwierałam drzwi auta, wciąż czułam lekkie i przyjemne łaskotanie w brzuchu. Averynette i Jonathan. Avery i Jace. Razem. Hmm…
    Wyjechałam na ulicę i ruszyłam w prawą stronę, przez Avenue Road, na obrzeża miasta. Mimo iż o tej godzinie zawsze roiło się od samochodów, droga świeciła pustkami. Słyszałam tylko oddalające się krzyki ludzi na placu, którzy wlewali w siebie kolejne litry alkoholu, chcąc chyba upić się do nieprzytomności i wstać rano z okropnym bólem głowy, którego osobiście nienawidziłam.
    Okolice mojego domu były niezamieszkałe. Moja mama pracowała jako asystentka znanego w Caldwell projektanta mody, więc rzadko bywała w domu, a jeśli już, to chciała chwilę odpocząć, z dala od hałasu miasta, którego miała już po dziurki w nosie. Dlatego też postanowiła zakupić posiadłość oddaloną od jakiejkolwiek cywilizacji o dwa kilometry, gdzie pośród natury panował spokój.
    Kiedy po dwudziestu minutach wjeżdżałam na podjazd, z okien ziała ciemność. Więc Derek jeszcze nie wrócił z imprezy. Możliwe też, że został na noc u swojej dziewczyny. Może to i lepiej, bo w tym momencie koniecznie potrzebowałam spokoju. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam równym, kamiennym chodnikiem w stronę domu. Wsunęłam kluczyk w zamek drzwi i przekręciłam go. W połowie zaciął się, a ja zaczęłam się z nim męczyć. Spróbowałam jeszcze raz, a potem kolejny, bez skutku. Naparłam ciałem na drzwi, chcąc je jakoś otworzyć, ale nic z tego. Cofnęłam się i wróciłam na schody werandy, by okrążyć dom i wejść od tyłu, przez drzwi w kuchni. W tym momencie usłyszałam skrzypnięcie za sobą.
    Drzwi otworzyły się. Same.
    Zawróciłam więc i weszłam do środka.
   W korytarzu panowała ciemność. Głęboka i nieprzenikniona.
    Położyłam dłoń na ścianie i zaczęłam nią przesuwać we wszystkie strony, szukając włącznika światła. Za nic nie mogłam go znaleźć. Zupełnie tak, jakby zniknął, schował się w ścianie i tylko śmiał się ze mnie, krzycząc „Tutaj jestem! Tutaj! No dalej, włącz mnie, jeśli dasz radę!”. Zabawne.
    Nagle na coś trafiłam. Coś mokrego, lepkiego i zimnego, szorstkiego w dotyku.
    Czyjaś dłoń.
    Krzyknęłam i cofnęłam się kilka kroków. Potknęłam się o jakiś mebel i runęłam na podłogę. Coś poruszało się w ciemności, zbliżało się w moją stronę. Kolejny wrzask zamarł mi w gardle.
    Nagły rozbłysk światła oślepił mnie na moment. Najwyraźniej, kiedy upadałam, zahaczyłam o włącznik, a żarówka zapaliła się z chwilowym opóźnieniem.
    Postać zniknęła.
    Następne dwadzieścia minut po tym zdarzeniu spędziłam na zapalaniu świateł w całym domu. Nie  odważyłam się jednak zejść do piwnicy – to zimne i wilgotne pomieszczenie kojarzyło mi się z tym czymś, co czaiło się na mnie w korytarzu. Zamknęłam więc drzwi do niej na klucz, który następnie schowałam w salonie.
    W domu siedziałam sama do czwartej nad ranem. Nie mogłam zasnąć. Cały czas zastanawiałam się, czego dotknęłam. Może tylko mi się wydawało, że to czyjaś dłoń i tak naprawdę to był płaszcz przeciwdeszczowy?
    Ale płaszcz jest śliski, a nie szorstki.
    Wzdrygnęłam się na samą myśl o tej okropnej rzeczy, którą musnęłam przelotnie palcami. Przyszło mi nawet na myśl, żeby zadzwonić w tej sprawie na policję, ale w takim przypadku wszyscy pomyśleliby, że w końcu nerwy mi puściły i zwariowałam. Od wypadku chodziłam lekko nabuzowana i ludzie byli pewni, że załamanie nerwowe - które ponoć w moim przypadku było bardzo prawdopodobne - to tylko kwestia czasu. A wtedy znów zaczęłyby się półgodzinne sesje z doktorem Smithem, których szczerze nienawidziłam. Uznawano mnie za dziwadło, które nie potrafi poradzić sobie z samym sobą. A tak nie było. Przecież to oczywiste, że jestem całkowicie zdrowa…
    Gdy Derek przekroczył próg domu, nie wstałam z łóżka i nie pobiegłam przywitać go. Zauważyłby, że coś jest nie tak. Zawsze wiedział, gdy coś leżało mi na sercu.  W tej chwili jednak musiałam wszystko starannie w sobie zdusić i nie pozwolić, by kiedykolwiek moje obawy wyszły na wierzch.

    — Avery? Wszystko okej?
    Zacisnęłam zęby.
    — Tak, And, wszystko okej. — Wymusiłam uśmiech w stronę koleżanki, ale chyba zauważyła, że jest suchy i sztuczny, więc spuściła głowę i zaczęła torturować górkę ziemniaków na swoim talerzu, raz za razem wbijając w nie widelec.
    Siedzieliśmy we trójkę w stołówce – ja, Andrea i Jonathan – przy naszym stoliku koło okna. Oprócz tego kilka osób, którym udało się przysiąść blisko nas, chcąc zdobyć trochę popularności, poprzez pokazywanie się przy znanym towarzystwie.
    Jace westchnął, kiedy kolejna tego dnia dziewczyna przeszła obok niego i próbowała go uwieść zalotnym spojrzeniem czy też zarzucaniem włosów. Uśmiechnął się do niej słabo, po czym zerknął na mnie. Zrobił to tak, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że jest już zajęty… przeze mnie.
    Zarumieniłam się. To znaczy, zrobiłabym to, gdybym lata temu nie nauczyła się panować nad emocjami. Królowa szkoły nie mogła dać łatwo wyprowadzić się z równowagi, w żadnym wypadku. Nawet jeśli w brzuchu czułam przyjemne łaskotanie.
    — Przegapiłaś zabawę sylwestrową, więc przydałoby się to nadrobić, nie sądzisz? — zagadnęła Andrea, patrząc na mnie znacząco znad butelki napoju energetycznego. Od jakiegoś czasu miała fioła na punkcie odżywiania się tym świństwem i chodzenia na siłownię.
     — Czy ja wiem… - mruknęłam, wlepiając wzrok w stół.
    Chwyciłam stojący na nim papierowy kubek z letnią już kawą i pociągnęłam z niej solidny łyk. Karmelowa latte z ogromną ilością cukru zadziałała pobudzająco, dzięki czemu rozjaśniło mi się w głowie. Od jakiegoś czasu źle sypiałam, w nocy dręczyły mnie koszmary i miałam wrażenie, że tylko kofeina pozwala mi trzymać się na nogach.
    And westchnęła, słysząc moją odpowiedź.
    — Co się z tobą dzieje? Kiedyś to ty zaproponowałabyś mi wspólny wypad, nie na odwrót. Naprawdę dziwnie się z tym czuję. — Przyglądała mi się badawczo. — O co chodzi, Av?
    Unikałam jej spojrzenia, gapiąc się na wszystko wokół – okna, za którymi powoli zbierała się mgła, brudną podłogę stołówki i siedzącą nieopodal parę, która najwyraźniej zapomniała o jedzeniu, wpychając sobie języki do gardeł.
    — Ziemia do Avery!
    Wciąż nie patrzyłam w stronę przyjaciółki, więc postanowiłam zapytać o zdanie Jonathana. Siedział cicho z boku i jedynie się nam przyglądał, jedząc kanapkę.
     — Co o tym myślisz?
    Jace odłożył jedzenie na tacę i spojrzał gdzieś ponad moim ramieniem, skupiając się na właściwym dobraniu słów. Cały on. Zanim coś powiedział, musiał dokładnie to sobie przemyśleć. Zdążyła już wyryć na pamięć jego wyraz twarzy, gdy się zastanawiał – mięśnie na jego policzkach lekko się naprężały, przez co kości zdawały się wyostrzać i nadawały mu starszego wyglądu. Oczy lekko mrużył, jakby odpowiedź na moje pytanie była wyryta na ścianie po drugiej stronie pomieszczenia.
    W końcu rozluźnił się i zerknął na mnie.
    — Myślę, że to dobry pomysł — zaczął. Czułam się jak balon, który ktoś przebił szpilką. Powietrze, wraz z wydechem, opuszczało mnie wolno, ale nieubłaganie. Nie miałam ochoty na zabawę. — Powinniśmy pokazywać się publicznie, bo w końcu ludzie wyczają, że coś jest nie tak i nas pożrą. A raczej nie chcemy sprawiać Amelle powodów do radości, hmm?
    Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać mu rację.
    — Właśnie! — poparła go Andrea, uśmiechając się szeroko. – Jeśli pojawimy się w „Infernal Paradise” i zawojujemy tym klubem, nikt więcej nam nie podskoczy. Co wy na to?
    „Infernal Paradise” był największym i najbardziej luksusowym klubem w Caldwell. Bawiła się tam jedynie śmietanka towarzyska, tańcząc przy najnowszych piosenkach i popijając drinki za kilkaset dolarów. Co prawda przy mojej obecnej sytuacji finansowej nie stanowiło to dla mnie problemu – mama jako asystentka znanego projektanta zarabiała całkiem sporą sumkę – ale nawet nie miałam ochoty tam iść. Dawna Avery skakałaby pod sam sufit na myśl o imprezie w tak ekskluzywnym klubie, ale ta nowa… niekoniecznie.
    Zmieniłam się. Chyba nawet bardziej niż myślałam.
    — Oj, nie daj się prosić. — Andrea popatrzyła na mnie błagalnie. Wiedziałam, że za wszelką cenę chce dostać się na zabawę do IP.
    Westchnęłam.
    — Niech wam będzie.
    And pisnęła, klasnęła w dłonie i zaczęła głośno się zastanawiać, w co się ubierze na ten wieczór. Ja natomiast patrzyłam na Jonathana, który obserwował mnie, delikatnie unosząc kąciki ust. W przytłumionym świetle zimowego słońca wyglądał naprawdę pięknie -  kolor jego włosów wydawał się być dużo bardziej soczysty niż zazwyczaj, a oczy błyszczały lekko złotawym odcieniem. Cienie rzucane na twarz wyostrzały rysy, przez co z czystym sumieniem mogłam nazwać go bóstwem. Odwzajemniłam uśmiech.
    — Avery, wpadnij dzisiaj do mnie, dobrze? Będę potrzebowała pomocy przy wyborze sukienki!
   Andrea mieszkała z rodzicami niedaleko centrum Caldwell. W tych okolicach zawsze panował gwar, samochody wciąż jeździły w tę i z powrotem, jakby  kierowcy nie wiedzieli, gdzie tak właściwie chcą jechać. Mieszkanie dziewczyny mieściło się w wysokim bloku, na czternastym piętrze, z którego można było oglądać wspaniałą panoramę wielkiego miasta, które wyglądało magicznie w godzinach wieczornych, kiedy słońce zachodziło i kolorowe światła tworzyły wielobarwną łunę na niebie. Lata temu lubiłam tu stać i udawać, że jestem królową świata – mimo iż widok z balkonu wychodził na jedyny w okolicy drapacz chmur, przy którym blok And mógł się porównać do małej szopy na narzędzia.
    Siedziałyśmy w małym, przytulnym pokoju. Pomalowane na beżowo ściany pokrywały ciemne plakaty zespołu Linkin Park, obecni idole mojej przyjaciółki. Na biurku walały się książki, papierki po batonach i butelki po napojach energetycznych. Z otwartej szafy wylewało się morze ubrań, robiąc niemały bałagan w pomieszczeniu.
    Andrea stała przy dużym lusterku umieszczonym na drzwiach szafy, przykładając do piersi granatową sukienkę na ramiączkach sięgającą do kolan i oceniała swój wygląd. Była przy tym bardzo krytyczna – zaliczała się do niewielu dziewczyn, które dostrzegają swoje wady, jednak nie próbują ich zakryć, tylko wyeksponować tak, by wydobyć z nich piękno.
    — I co o tym myślisz? – spytała, zdejmując koszulkę i wciągając kieckę przez głowę. Dekolt w serek sprawił, że jej dosyć płaska klatka piersiowa wydała się być niemalże wklęsła.
    Pokręciłam głową, przyglądając się koleżance z wygodnego miejsca na łóżku, z poduszkami za plecami, magazynem modowym na kolanach i kubkiem latte w ręce.
    — Wyglądasz w niej płasko. Pomyśl o czymś delikatniejszym, będziesz mogła założyć stanik z push-upem.
    Chwilę później plama granatu przeleciała mi przed oczami i wylądowała na krześle obok biurka, a w ręce And pojawiła się jasnoróżowa sukienka, zakrywają górną partię ciała, ale za to odsłaniająca kilometry szczupłych nóg.
     — A teraz?
    Zmrużyłam oczy.
   — Nie. Ta zasłania zdecydowanie za dużo.
    Po pół godzinie przewalania stert ciuchów – których, nawiasem mówiąc, And miała naprawdę sporo – zdawało się, że trafiłyśmy na ideał. Andrea świetnie prezentowała się w krwistoczerwonej sukni, z przodu do połowy ud, a z tyłu ciągnącej się aż do ziemi. Nie miała ramiączek, a jej dekolt nie był ani za płytki, ani za głęboki. Talię zdobyły wzory wyszywane złotą nitką.
    Westchnęłam na jej widok.
    — Piękna… Naprawdę — dodałam, widząc powątpiewające spojrzenie przyjaciółki. Przez ostatnie piętnaście minut każda kreacja wydawała mi się ładna, bo chciałam jak najszybciej zakończyć przymiarkę. Ale teraz mówiłam szczerze. — Będziesz wyglądać bosko.
    Andrea uśmiechnęła się do swojego odbicia, wygładzając niewidzialne fałdki materiału na brzuchu.
     — Na pewno mu się spodoba — szepnęła.
    Zareagowałam odruchowo, jak na ciekawską dziewczynę przystało.
    — Komu się spodoba? — Położyłam się wygodnie, bacznie obserwując Andreę, chcąc zobaczyć zmiany zachodzące w jej wyrazie twarzy.
    Zaskoczyło ją to, że ktoś przerwał jej rozmyślania, a ja zrozumiałam, że powiedziała to do siebie. Teraz jednak nie było już odwrotu – chciałam wiedzieć, dla kogo tak stroiła się moja najlepsza przyjaciółka. W końcu kto wie – może szykowało się coś większego niż zwykłe spotkanie w klubie?
    — Ja… To znaczy… — Język jej się plątał. — Nikomu — powiedziała, jak na mój gust zdecydowanie zbyt szybko.
     — No już. Gadaj.
    Andrea podeszła do mnie powoli i przysiadła na brzegu łóżka, pilnując, by nie uszkodzić dzieła, które nosiła.
    — Miałam… to znaczy mam… — Westchnęła i spróbowała jeszcze raz: — Mam nadzieję, że spodobam się Jonathanowi.
    W jednej sekundzie przetoczyła się przeze mnie fala chłodu, zamrażając serce i żołądek, który zrobił salto. Usiadłam gwałtownie, wpatrując się w brązowe oczy dziewczyny, chcąc usłyszeć, że tak naprawdę sobie ze mnie żartuje. Patrzyła jednak poważnie, co tylko sprawiło, że zamarłam na moment.
     — Co…? Komu? — wykrztusiłam.
    — Avery, przepraszam. Wiem, że znasz Jace’a dłużej niż ja, że jesteście dobrymi znajomymi, ale musisz zrozumieć, że prędzej czy później zainteresowałby się inną dziewczyną. — Położyła dłoń na mojej ręce, a ja byłam zbyt skamieniała, by ją zabrać. — Nie będę tego ukrywać: on mi się podoba. Nawet bardzo. Wydaje mi się, że się zakochałam. Rozumiesz? Zakochałam!
    Rozumiałam to aż nazbyt dobrze.
    — Nie sądzisz więc, że byłoby lepiej, żeby spotykał się z kimś, kogo lubisz, a nie z jakąś nieznaną nam dziewczyną?
    W końcu znalazłam w sobie siłę, by wyplątać dłoń z uścisku i przygarnęłam ją do piersi. Nie czułam, ani nie słyszałam niczego – nawet bicia własnego serca, które wciąż pozostawało zamrożone. Powoli podniosłam się z miejsca i podeszłam do biurka Andrei. Chciałam się od niej odsunąć, bo w tym momencie jedyne o czym marzyłam, to zerwać z niej tę sukienkę.
    — Avery…? — szepnęła, patrząc na mnie rozszerzonymi oczami jak dziecko. Wydawała się być wtedy młodsza, ale nie ubyło jej urody, przez co znienawidziłam ją jeszcze bardziej.
    Nie, poprawka: to siebie znienawidziłam. Nie mogłam znieść faktu, że moi przyjaciele mogliby zostać parą. Postąpiłabym egoistycznie, zabraniając im tego, patrząc na fakt, iż nie miałam zamiaru wiązać się ani z Jonathanem, ani z nikim innym. Mimo wszystko nie chciałam nawet o tym myśleć.
    — Muszę już iść — wydukałam, zrywając bluzę z oparcia krzesła i pośpiesznie zarzucając ją na ramiona.
    — Zaczekaj! — Andrea poderwała się z miejsca, ale zdążyłam już wyjść z pokoju. W pośpiechu założyłam buty i męczyłam się z zamkiem kurtki. W tym czasie dziewczyna wyplątała się z objęć czerwonego materiału i wybiegła za mną na korytarz. – Nie zostawiaj mnie samej…
    Unikałam jej wzroku, kiedy pakowałam do kieszeni klucze i telefon.
     — Przepraszam. Porozmawiamy… innym razem.
   I wyszłam z mieszkania, zostawiając osłupiałą Andreę na środku holu, ze zbolałą miną i opuszczonymi ramionami.


No i mamy drugi rozdział!
Powiem tak: często mam problemy z internetem i weną dlatego rozdziały raczej nie będą pojawiać się systematycznie. Tak samo jak nie będę systematycznie komentować waszych blogów. Mam teraz dużo do nadrobienia, bo miałam problemy z komputerem, ale już jest okej, więc obiecuję, że wszystko nadrobię w najbliższym czasie!

8 komentarzy:

  1. Cudny ;*
    Zapraszam do sb <3 http://jeslikochasztomow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż mogę powiedzieć, strasznie mi się podoba. Jonathan od razu zdobył moje serce, dojże że ma przepiękne imię, to jeszcze świetnie przedstawiłaś jego osobę. Szkoda mi Avery, widać, że jest zakochana w nim, ale po tak traumatycznych przeżyciach nie dziwię się, że nie chce z nikim być. Widać, że akcja się jeszcze nie rozwinęła, tak, więc pozostało mi tylko czekać na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i życzę masy weny!
    Ps: Zapraszam do siebie http://teoria-przetrwania.blogspot.com (opis fabuły zostawię w SPAMie).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojojoj! Targasz moimi emocjami! Szastasz nimi na wszystkie możliwe strony! Nadal serce wali mi jak oszalałe! Z ciekawością czytam i czytam! Piszesz w bardzo ładny sposób. Czytając twoje opowiadanie przypominają mi się takie książki jak Sagi "Drżenie" czy "Szeptem" <:
    Avery i Andy zakochały się w Jace'ie (Chyba coś źle odmieniam ;)). Coś czułam, że tak będzie, ale próbowałam nie dopuszczać tej wiadomości do świadomości (hah, jestem raperem). Ja osobiście pragnę by to Avery z nim była, sama nie wiem dlaczego, chyba bardziej ją lubię. W sumie to się nie dziwię dziewczyną, Jonathan jest przesłodki <33 ehh... Kolejna fikcyjna postać, za którą nie można wyjść za mąż *wzdycham głośno*
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy, obyś miała potop weny, tego Ci życzę :))
    PS: Nie wiem czy pamiętasz, ale pisałam, chyba w prologu, że jestem największym fanem tego opowiadania. Otóż chcę powiedzieć, że moje uczucia co do Ciebie wzrosły :)) JESTEM ARCYNAJWIĘKSZYM FANEM!
    Xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. Och kurcze! o.O
    No to nasza biedna bohaterka będzie mieć teraz pod górkę! Najpierw ta dziwna ręka, macka czy co tam jeszcze, później jej przyjaciółka wyskakuje z TAKIM wyznaniem! Współczuję! Jonathan to taki dobry przyjaciel, podpora dla Avery, ciekawe czy on też do niej coś więcej...? ^^ Z opisu wynika, że z niego niezłe ciacho - wyjaśnia to czemu tyle kobiet się koło niego kręci... ;D
    Co do sukienki - faktycznie musiała być ładna, choć ja na taki kolor bym się chyba nigdy nie zdecydowała... :P
    Trapi mnie też, dlaczego dziewczyna tak się zmieniła? Co ją do tego pchnęło? Sam szok spowodowany wypadkiem, a może półroczna nieobecność ciałem...? Hm. Chętnie się tego dowiem! :3
    Czekam niecierpliwie na nn, choć, jak zastrzegłaś, rozdziały nie będą publikowane systematycznie. :) Mam tylko nadzieję, że przez ten czas nie zapomnę o Avery i jej historii...! <3
    Oceanu weny! :*
    ~Rebecca~

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam na jednym wdechu. Czarujesz, porywasz do swojego świata i nie wypuszczasz aż do ostatniej kropki. Uwielbiam! Ciebie, twoją historię i jakże - twoich bohaterów. Jace podbił moje serducho, Avey i Andree bardzo polubiła, choć to ta pierwsza jest moją faworytką. Cóż zrobić:)
    Oj, niedobrze się dzieje, gdy przyjaciółki może poróżnić chłopak. Ja wiem, Jonathan jest przesłodki, ale kochane wy moje bohaterki nie można przekreślać przyjaźni dla chłopaka! Nie i nie! Tak się nie robi. Myślę, że Avery powinna porozmawiać z And, ale z drugiej strony, co to by była za historia bez szczypty smutku?:)
    Jestem oczarowana! Pozdrawiam!

    [pozwolodejsc.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  6. boooski ;* ;*
    po prostu bez zarzutu! świetne, perfekcyjne i... i po prostu super!
    czeekam na nn
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś genialna, pochłonęłam te 2 rozdziały i prolog "na jednym wdechu", genialnie piszesz i przedstawiasz historię :) Nie będe oryginalna, jeśli powiem, że Jonathan jest uroczy i od razu zdobyl moje serce. Ogólnie bardzo spodobal mi się pomysł "powrotu do żywych" i to w jaki sposób przedstawiłaś zmagania Avery z tą sytuacją. Na pewno będe czytać regularnie, bo jak wspomniałam wcześniej- jestem zachwycona :)

    [made-of-greed.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. OHO! Przyjaciółka jest pijana, więc bohaterka (wybacz, nie mogę zapamiętać jej imienia) będzie wracać sama! Dam sobie palca uciąć, że natknie się na tajemniczego pana, którego widziała rozdział wcześniej! No, idę czytać dalej, by uratować palca!
    Meh, chyba go stracę. Ale zatrzymałam się, bo znalazłam błąd:
    (...)chwilę odpocząć, z dala od hałasu miasta, którego miała już po dziurki w nosie Dlatego też postanowiła zakupić posiadłość(...)" - albo brak kropki, albo niepotrzebna duża litera ;)
    Cholera, no i po moim palcu. Ale na coś się jednak natknęła! Och, jakże ja jestem ciekawa, czyja to była rączka... <3
    A cóż to? Panna zakochała się w swoim przyjacielu? ;> Nie zdziwiłabym się. Tak czy siak to całkowicie zrozumiałe, że się zmieniła po tym, co ją spotkało. Dziwię się wręcz, że jej przyjaciele na to wcześniej nie wpadli: mogli to przewidzieć jeszcze zanim Avery dawała po sobie to jakkolwiek poznać. No i ciągnięcie na imprezę... Bad idea. Dobrze ją rozumiem, ja też takich klimatów nie lubię. Ale fakt, koleś miał rację:królowa musi się pokazywać swoim podwładnym i te inne bzdury... Biedna Av...
    Dobre Linkin Park nie jest złe 8) A dobre, to stare.
    OOOOOO JAAAA CIĘĘĘĘ!!! No teraz mnie panna przyjaciółka zaskoczyła! Ho ho ho, ale ten Jonathan jest rozchwytywany! 8) No to wojna!
    "przygarnęłam ja do piersi." - tu literówka.
    W sumie nie dziwię się jej, że się tak wściekła. Ja też chyba nie byłabym zadowolona, zwłaszcza że Av, być może nie całkiem świadomie, też czuła jakąś miętę do tego chłopaka. A tu taka szokująca niespodzianka... No, ale i tak najważniejszym elementem tego rozdziału była łapka. Idziemy jej szukać w innych częściach!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Szablon by Impressole